P.S. Dałam ten fragment książki na pewien portal, i pare osób oskarżyło mnie że skopiowałam to z jakieś książki Jacqueline Wilson. To nie jest prawda!!! Wszystko w tej książce napisałam sama.
Czwartek, 1 Września 2011, Autobus szkolny
Pierwszy września, koniec wspaniałych wakacji, początek męczarni – tak ujmuje to większość ludzi. Dla mnie to koniec męczarni i początek innych, jeszcze dłuższych męczarni.
W domu dziecka wakacje nigdy nie są zbyt interesujące – na pewno nie tak bardzo jak u normalnych rodzin. Najbardziej z nas wszystkich bawią się niektóre sieroty społeczne, ponieważ w czasie wakacji od czasu do czasu odwiedzają ich rodzice lub daleka rodzina i zabierają ich do kina, na paintball lub inne atrakcje.
Czasami nasi opiekunowie, Ashley, Laurel i Mark, urządzają parę wycieczek, ale ja rzadko kiedy w nich uczestniczę. Zazwyczaj są one strasznie nudne, na przykład piknik w parku lub spacer po plaży. Lubie plaże, ale nie gdy wlecze się za tobą banda bachorów. To żenujące. Zawsze gdy całym sierocińcem gdzieś się wybieramy, starsze dzieciaki muszą się opiekować tymi młodszymi. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy, a więc nasza “wycieczka” wygląda tak, że z jednej strony za rękę trzyma mnie jakiś 5 latek który drze się na całe gardło że chce siusiu. W międzyczasie z drugiej strony jakiś inny 5 latek wbiega do wody i zaczyna chlapać inne dzieci, przez co one płaczą bo słona woda szczypie je w oczy, robi się wielka masakra, za co oczywiście mi się dostaje ponieważ to ja 'miałam się nim opiekować'.
Mogę też zostać w sierocińcu. Wtedy mogę skoczyć do sklepu za rogiem po popcorn i cole, wypożyczyć jakiś horror, wyciągnąć się na kanapie i w spokoju obejrzeć film dopóki nie wróci dzieciarnia.
Chyba nie muszę tłumaczyć która opcja jest lepsza.
Wracając do szkoły, nie jest tam aż tak źle. Moje IQ jest na tyle wysokie żeby wiedzieć że swoją inteligencję lepiej wykorzystać do czegoś bardziej zabawnego niż tylko lekcje. Dlatego nie przykładam się zbytnio do nauki, pyskuje nauczycielom i robię różnym ludziom masę żartów (i to w tak inteligentny sposób że bardzo rzadko mnie na tym przyłapują). Staram się tylko na tych ważniejszych egzaminach, ale nawet wtedy się nie uczę. Mimo to zdaje.
Na niektórych lekcjach staram się być wyjątkowa grzeczna. Jako że jest to bardzo trudne, robię to tylko gdy naprawdę warto, czyli u miłych nauczycieli jak Pan Lenihan (znany powszechnie jako pan Lemonhead – przezwisko wymyślone oczywiście przeze mnie) który uczy Biznesu i nauki o społeczeństwie oraz Pan McGhee, nauczyciel geografii, dla którego nie wymyśliłam przezwiska ponieważ za bardzo go lubię. Należy on do jednych z większych oraz głośniejszych nauczycieli w szkole. Do klasy zawsze wpada z hukiem sprawiając że każdy uczeń podskakuje na swoim krześle, a głos ma tak niski i głośny że ciężko jest odpłynąć kiedy uczy.
Prawdziwe piekło to lekcja historii z Panem Alderman dlatego to z nim mam najwięcej kłopotów. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu, Alderman stawia oceny w stylu Hogwart, a jako że w Hogwarcie jedynka to 'troll' tak też go przezywamy. Najgorsza ocena jaką na razie od niego otrzymałam to 'okropny,' czyli odpowiednik dwói, ponieważ zawsze trafiam przynajmniej dwa pytania – imię oraz klasa.
Na dywanik do dyra trafiam nie tylko z powodu braku szacunku do nauczycieli i żartów. Bynajmniej - było też parę złamanych szczęk oraz nosów, podbitych oczu oraz wybitych i złamanych zębów. Wszystkie należały do jednej i tej samej osoby – zjadliwej Leanie Dimming. Mieszka ze mną w domu dziecka i mamy na pieńku odkąd w wieku ośmiu lat ukradła mi chłopaka.
Był to niejaki Michael Chase. Gdy zobaczyłam jak siedzą razem pod jabłonką w parku, z całej siły nadepnęłam na stopę Leanne przez co trafiła ona na parę dni do szpitala ze złamanym palcem.
Nie jestem jak każda nastolatka w moim wieku, a kolejnym dowodem na to jest to, że nie rajcują mnie chłopcy. Co prawda mam parę kumpli z którymi spotykam się gdy wagaruje – o nich później - ale nie lubię ich w ten sposób. Nie angażuje się w lav, z dwóch powodów:
Po pierwsze, nie wiem nic a nic o miłości. Nie potrafię rozpoznać jeśli podoba mi się jakiś chłopak, albo gdy ktoś mnie podrywa a nawet jeśli to nie mam bladego pojęcia jak na to zareagować.
Po drugie, uważam że nie warto ufać facetom, ponieważ prędzej czy później któryś złamie ci serce a ty przez następny tydzień będziesz leżeć na kanapie oglądając po raz kolejny te same romansy i wpychając w siebie dziesiąte pudełko lodów czekoladowych Ben & Jerry's.
Nie cierpię na brak popularności. Nie ma w mojej szkole jednej osoby która nie słyszała o słynnej Hayley Coffey. Mimo to, nie mam przyjaciółki, właściwie to nie mam nawet koleżanki. Nie potrzebne mi to – starczą mi moi kumple. Niektórzy nazywają ich wyrzutkami społeczeństwa, ale jeśli o mnie chodzi to nigdy nie miałam nikogo kto byłby mi aż tak bliski. Jestem od nich o parę lat młodsza, ale to nie nie przeszkadza nam w tym, żeby świetnie się ze sobą bawić.
Mają na imię Jack, Kelsey, Rachel (ona jest najmłodsza, ma siedemnaście lat), Charles i Peter (najstarszy, w Marcu ma dwudzieste urodziny), ale nikt z nas nie używa tych imion. Każdy z nas ma przezwisko – Jackass (wzięte z filmu oraz serialu o tej nazwie), Sea (Kelsey dużo serfuje), Chill (pasuje do drugiej sylaby imienia Rachel), Chazz (bo każdemu z nas podoba się te przezwisko) i Pierce, ponieważ Peter ma przedziurawione chyba każde miejsce na swoim ciele. Na mnie mówią Hayski.
No i pięknie. Autobus dojechał już do szkoły. Jeśli nie wrócę za jakieś siedem do ośmiu godzin, dzwoń na policje.
© 2011 Maria P.
Tu Lili. Bardzo mi się podoba i muszę ci powiedzieć, że jest nawet lepsze od niektórych książek które czytałam.
OdpowiedzUsuńDzięki ^^ W takim razie pisze dalej, może coś z tego będzie ^^
Usuń:]] git ! zapraszam do mnie :D aha i Marysia jak chcesz mogę po reklamować tego bloga za to samo xD :) 5/5
OdpowiedzUsuńA po co za darmo, ja moge w zamian zareklamować twojego ^^
Usuń